Co się dzieje z brytyjskim żużlem?
Wielką Brytania była kiedyś stolicą klubowego speedwaya. Tam powstały pierwsze ligowe rozgrywki (jeszcze w 1929 roku), tam ścigały się największe gwiazdy, każdy kto chciał rozwinąć swój talent, jeździł go tam szlifować. Teraz pałeczkę pierwszeństwa przejęła Polska. Żużel na Wyspach przeżywa zaś kryzys.
Powiedziałby ktoś, że taka kolej losu. Stare potęgi schodzą w cień, by dać miejsce nowym. Nie jest to jednak do końca prawda. Nie jest tak, że skoro mamy polską Ekstraligę i 1. Ligę czy szwedzką BAUHAUS-ligan, to brytyjska Premiership jest już mniej potrzebna. Nadal wyspy są królestwem krótkich, technicznych i wymagających torów. Jeśli masz talent, szybki motocykl, refleks na starcie, trochę doświadczenia to w Polsce sobie poradzisz. Jednak prawdziwe szlify, prawdziwego żużlowego kunsztu nabywa się na niełatwych angielskich owalach.
Najlepszym przykładem niech będzie mecz Peterborough Panthers – Ipswich Witches (48:42), w którym jadący swój debiutancki sezon w Premiership Artiom Łaguta zdobył zaledwie jeden punkt, podczas gdy jego kolega z zespołu, stary wyjadacz angielskich torów Chris Harris zainkasował trzynaście oczek z bonusem. Oczywiście w skali całego roku to Rosjanin z polskim paszportem prezentuje się lepiej, ale jednak na przestrzeni pojedynczych spotkań tego typu sensacje zdarzają się dużo częściej niż w Polsce.
Wartość brytyjskich owali zaczęli zresztą chyba dostrzegać i sami zawodnicy, gdyż tych ze światowej czołówki (tej węższej i tej szerszej) coraz więcej podpisuje kontrakty na Wyspach. Sajfutdinow, Doyle, Jack Holder, Fricke, Tarasienko, Bewley, Woffinden, Lambert… Zawodnikiem Peterborugh Panters był w tym sezonie Nicki Pedersen, ale ten zrezygnował ze startów w Anglii z powodów zdrowotnych.
Brytyjski speedway to również ogrom emocji. Kto nigdy nie oglądał choć paru wyścigów z Premiership i nie czuł jeszcze tej atmosfery, temu serdecznie polecam nadrobić to przy najbliższej okazji.
To wszystko to jednak tylko jedna strona medalu. Druga jest zdecydowanie mniej kolorowa. Lista brytyjskich klubów startujących w rozgrywkach ligowych nieustannie się kurczy. W poniedziałek przy okazji meczu przeciwko Sheffield Tigers włodarze Wolverhampton Wolves ogłosili w programie meczowym, iż klub nie przystąpi do przyszłorocznych rozgrywek. Umowa najmu stadionu nie została bowiem przedłużona.
Jest to jedna z najpoważniejszych plag brytyjskiego żużla. Wspominane już w tym artykule Peterborough Panthers też ma problemy z przedłużeniem kontraktu ze stadionem.
nną bolączką (nie tylko zresztą w Anglii) są oczywiście finanse. W Wielkiej Brytanii nie działa to tak jak w Polsce, że samorządy łożą grube pieniądze na utrzymanie klubu. Sponsorzy też nie zawsze walą drzwiami i oknami. Konkurencja na Wyspach jest duża. Każdy sport stara się o zainteresowanie kibiców i sponsorów.
Do tego dochodzi kwestia kibiców. Jak dwa lata temu w wywiadzie dla portalu Po-bandzie przyznał promotor Kings Lynn Stars, Peter Schroeck, na ich mecze średnio przychodzi około tysiąca, tysiąca dwustu osób. Ludzie mają wiele rozrywek to wyboru i niestety nie zawsze stawiają na speedway.
Trzeba mieć nadzieję, że, pomimo tych wszystkich problemów, z którymi zmaga się sport żużlowy na Wyspach liga brytyjska nie tylko przetrwa, ale znów stanie się potężną. Światowy speedway niewątpliwie by na tym zyskał, mało jest bowiem tak barwnych i wartych uwagi rozgrywek jak te na Wyspach.
Antonik
Opublikuj komentarz