Formuła 1 w USA. Czy ekspansja na amerykański rynek to strzał w dziesiątkę?

Formuła 1

Formuła 1 przez lata swojego istnienia miała problem z przebiciem się do Stanów Zjednoczonych. Dzięki nowym wyścigom w Miami i Las Vegas Liberty Media dokonała przełomu w tej kwestii i gromadzi coraz więcej fanów w tym kraju. Czy taka strategia ma szanse na powodzenie?

Formuła 1 w Stanach Zjednoczonych

Formuła 1 na Indianapolis rywalizowała w latach
Formuła 1 rywalizowała na Indianapolis w latach 2000-2007/fot. Wikipedia Commons

Zanim omówimy strategię wybraną przez Liberty Media, warto przyjrzeć się na historię rozgrywania wyścigów w Stanach Zjednoczonych, aby znać szerszy kontekst. Od 1959 do 1980 roku zmagania w USA odbywały się na trzech różnych torach, jednak najwięcej rywalizacji przypadło torowi Watkins Glen, który gościł Formułę 1 aż dwudziestokrotnie. Obiekty Riverside i Sebring miały tylko jedną okazję, odpowiednio w 1959 i 1960 roku. Niemal ostatnie dwadzieścia lat XX wieku to jednak lata posuchy.

Formuła 1 przyleciała tam wówczas zaledwie trzy razy, na kolejny nowy obiekt, Phoenix. Wyścigi padały łupem dwóch prawdziwych mistrzów – Alaina Prosta i Ayrtona Senny i miało to miejsce w latach 1989-1991. Później nastąpiła kolejna stagnacja, która trwała do 1999 roku. GP USA powróciło do kalendarza na kolejny tor. Ten jednak był owiany prawdziwą legendą. Mowa oczywiście o Indianapolis, które gościło królową motorsportu w latach 2000-2007. Jeden z tych wyścigów przejdzie do historii już na zawsze, lecz niestety nie z powodu pięknej, sportowej rywalizacji, ale jednego z największych blamaży w historii F1.

Blamaż na Indianapolis

W 2005 roku w Formule 1 obowiązywał duopol na opony, a bój ze sobą toczyły Michelin i Bridgestone. W tamtym sezonie zakazano również zmiany ogumienia w trakcie wyścigu, a jedyną możliwością na wymianę było pogorszenie warunków pogodowych, czyli po prostu pojawienie się deszczu. Michelin nie popisał się w tej kwestii przygotowania wytrzymałych gum i oczywiste było, że w stawce górował Bridgestone. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że Francuzi dostarczali ogumienie aż czternastu kierowcom. Taki stan rzeczy nie był korzystny dla zespołów, korzystających z ich opon, co dogłębnie pokazało GP USA 2005.

Wówczas wszystkie ekipy, użytkujące z ich ogumienia, zmagały się z ogromnymi problemami podczas weekendu. Opony potrafiły pękać po przejechaniu krótkiego dystansu, nie było zatem mowy, aby wytrzymały w wyścigu wobec obowiązujących przepisów. Do głównego wyścigu stanęło zaledwie 7 kierowców. Wszyscy z nich korzystali z ogumienia dostarczanego przez Bridgestone. Ogromna farsa podczas GP USA 2005 była szeroko komentowana w mediach publicznych i przez kibiców, co nie dodawało kolorytu do pozostania zmagań w kalendarzu. Indianapolis otrzymało jeszcze dwie edycje, ale nigdy do F1 nie powróciło. 

W 2012 roku sytuacja rozgrywania wyścigów w Stanach Zjednoczonych uległa poprawie. Od tego momentu do kalendarza dodano położony na obrzeżach Austin wymagający, ale i widowiskowy obiekt COTA. Wyścig gości Formułę 1 niemal nieprzerwanie. Jedyną pauzą była pandemia koronawirusa w 2020 roku. Po epidemii sytuacja Stanów Zjednoczonych stawała się z roku na rok coraz lepsza, a zapowiedzi przedstawicieli Liberty Media i Formuły 1 zwiastują, że może być jeszcze lepiej. 

Klucz do sukcesu

Ogromnym motorem napędowym do przyciągnięcia amerykańskich kibiców było przejęcie Formuły 1 przez Liberty Media w 2017 roku. Nikt nie spodziewał się, że popularność F1 podskoczy aż tak bardzo. Amerykańska spółka rozpoczęła promowanie swojego produktu z przytupem. Nowe logo, które obowiązuje do dzisiaj, ale i zdecydowane poczynania w rozwój mediów społecznościowych sprawiły, że Formuła 1 osiągnęła kosmiczną skalę popularności nie tylko w USA, ale i na całym świecie. Skróty wyścigów publikowane na YouTube, quizy na Twitterze, czy filmiki na TikToku pozwoliły przyciągnąć wielu młodych fanów.

Kamieniem milowym był też serial Drive to Survive, który pozwolił fanom poznać emocje i dramaty w Formule 1. Produkcja Netflixa stała się niezwykle popularna, szczególnie w USA, gdzie jak dotychczas królowały NASCAR i Indycar. Po premierze czwartego sezonu oglądalność wyścigów Formuły 1 w Stanach Zjednoczonych wzrosła aż o 40% w porównaniu do okresu przed. Serial pomógł więc w promocji tego sportu i stworzył rzeszę nowych kibiców.

Kolejna strategia rozwoju

Brad Pitt podczas kręcenia zdjęć do filmu o Formule 1/fot/ f1.com
Brad Pitt podczas kręcenia zdjęć do filmu o Formule 1/fot. f1.com

Współczesna Formuła 1 to nie tylko sport, ale i prawdziwe widowisko, które przyciąga uwagę gwiazdy biznesu, sportu, polityki, czy popkultury. Wśród nich jest Brad Pitt, który nie tylko pojawiał się w paddocku, ale pracował przez cały sezon nad filmem o Formule 1, w której zagrał Sonny’ego Hayesa, doświadczonego kierowcę, wracającego do stawki z wyścigowej emerytury. Produkcja zadebiutuje w kinach już w tym roku. Zaangażowanie Pitta pokazuje, że obecność celebrytów pozytywnie wpływa na całą Formułę 1, pozwalając na szerzenie popularności na nowych rynkach.

Nowe wyścigi

Miami zadebiutowało w kalendarzu w 2022 roku/fot. Wikipedia Commons
Miami zadebiutowało w kalendarzu w 2022 roku/fot. Wikipedia Commons

Wprowadzenie do kalendarza wyścigów w Miami i Las Vegas pokazały, że Formuła 1 nie zamierza się zatrzymywać. Oba tory pozwoliły jeszcze mocniej przyciągnąć zainteresowanie kibiców i sponsorów. Miami, z nitką dookoła stadionu Hard Rock oraz nocne Las Vegas idealnie wpisują się w amerykański styl – pełen rozmachu i emocji. Reakcje kibiców spoza Stanów Zjednoczonych na wprowadzenie obu wyścigów były jednak mocno podzielone. Fani żalili się, że nitki obiektów nie przystoją takiej serii, jaką jest Formuła 1. W Miami odbyły się już trzy edycje wyścigi, a w Las Vegas dwie i można powiedzieć, że po części mieli rację. Runda na Florydzie nie przyniosła zbyt wielu emocji, ale krytykowane Las Vegas dwukrotnie dostarczyło dawkę bardzo dobrego ścigania. 

Kolejny amerykański zespół w stawce

Formuła 1 ma już w paddocku jeden amerykański zespół. Haas, dołączając do stawki w 2016 roku, stał się już pionierem obecności Stanów Zjednoczonych w królowej motorsportu. Zespół zaliczył wiele upadków, ale i pozytywnych momentów, czym pokazali, że nie zamierzają odpuszczać w Formule 1. Nowym amerykańskim ogniwem ma być Cadillac, czyli nowa ekipa, wkraczająca w ten świat od 2026 roku. Początkowo zespół musiał przeskakiwać kłody podkładane pod ich nogi, ale wywalczyli, to czego pragnęli i będziemy mieli szansę ich zobaczyć już z nowymi bolidami.

Kasa rządzi?

Niebezpieczeństwem czyhającym na Liberty Media jest skupianie się na jednym, amerykańskim rynku. Ten problem pojawia się już w Europie. Obecny kalendarz jest napięty do granic możliwości. Stefano Domenicali, czyli szef F1, oznajmił już jakiś czas temu, że konieczne jest wprowadzenie rund rotacyjnych. Pierwsze ofiary tego pomysłu już się pojawiły. W rotację włączony został legendarny tor Spa-Francorschamp, który odda wyścigi w 2028 i 2030 roku. W zamian za to obiekt otrzymał przedłużenie umowy do 2031 roku.

Taka sytuacja odciśnie piętno na innych torach. Nie wiadomo, co z przyszłością rundy w Barcelonie, ale wobec tego, że od 2026 roku GP Hiszpanii będzie rozgrywane w Madrycie, można być pewnym, że obiekt zajmie miejsce Belgii w 2028 i 2030 roku. To z kolei oznacza, że z kalendarza wypadnie Imola, a jeszcze innym przypadkiem jest Zandvoort, który nie będzie gościł Formuły 1 już od 2026 roku. Można być pewnym, że kolejne europejskie obiekty będą stopniowo podlegane rotacji lub usuwane na rzecz tych spoza Starego Kontynentu, w tym rzecz jasna ze Stanów Zjednoczonych. Liberty Media chce kolejnych Grand Prix w USA i rozmawiała już o takim posunięciu. W grę mają wejść Chicago i Nowy Jork, choć według niektórych mediów sytuacja nie jest tak klarowna, jakby się wydawało. 

Formuła 1 w nowej erze?

Odważna ekspansja Formuły 1 na amerykański rynek to jedna z najważniejszych strategii Liberty Media. Nowe rundy, rosnąca popularność królowej motorsportu dzięki mediom i serialowi, sprawiają, że włodarze F1 chcą skraść serce amerykańskiej publice. Sukces ten nie będzie jednak zależał od samej obecności Stanów Zjednoczonych w kalendarzu. Istotnym czynnikiem, o którym nie można zapomnieć, jest rywalizacja na torze, bo to właśnie dlatego w głównej mierze przyjeżdża się na wyścigi. Tylko czas może pokazać, czy dalsze rozpowszechnianie F1 w USA przyniesie wymierne korzyści. Stany Zjednoczone z roku na rok będą coraz bardziej kluczowe w polityce Liberty Media, ale ich obecność nie obroni się bez balansu pomiędzy rywalizacją a widowiskiem poza sportowym.

fot. fmt.com

Opublikuj komentarz


projekt i realizacja: GRAFFY.PL