Kto sięgnie po Kryształową Kulę? Ranking faworytów nowego sezonu Pucharu Świata w skokach narciarskich [cz.2]
Wellinger ma szanse na zaliczenie najlepszego sezonu w karierze / fot. Instagram/@andreaswellinger
Już w ten piątek rusza nowy sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich. Zmagania w Lillehammer to idealna okazja, aby przyjrzeć się temu, kto ma największe szanse na zgarnięcie Kryształowej Kuli. Oto druga część rankingu najmocniejszych zawodników przed nadchodzącą zimą.
Link do pierwszej części rankingu
5. Halvor Egner Granerud (Norwegia)
Za Norwegiem niezwykle gorzki sezon. Po trzech zimach spędzonych na szczycie, okraszonych dwoma Kryształowymi Kulami, wygraną w Turnieju Czterech Skoczni i srebrem mistrzostw świata w lotach, Granerud zjechał do przełomu drugiej i trzeciej dziesiątki, niejednokrotnie mając problemy nawet z przebrnięciem pierwszej serii. Lato pozwala jednak myśleć, że podczas najbliższego sezonu będzie nam dane zobaczyć choćby namiastkę wielkiego Graneruda. O ile weekend w Wiśle Norweg potraktował jeszcze treningowo, tak w będącym ostateczną weryfikacją formy konkursie w Klingenthal wskoczył już na najniższy stopień podium. Widać więc, że Granerud wraca do wysokiej dyspozycji, a zeszły sezon powinien zostać uznany za wypadek przy pracy.
Czy będzie aż tak mocny, jak w swoich zwycięskich sezonach? Prawdopodobnie nie. Wydaje się jednak, że Granerud jest obecnie w dużo lepszej formie niż przed rokiem. Możemy się więc spodziewać, że 28-latek wróci na pucharowe podium (czeka na to od marca 2023 roku), a być może sięgnie nawet po kilka zwycięstw.
4. Stefan Kraft (Austria, obrońca Kryształowej Kuli)
Kraft będzie przystępował do nadchodzącej kampanii jako obrońca Kryształowej Kuli. Poprzedni sezon był dla niego wręcz wybitny. Austriak wygrał aż 13 konkursów, a do tego sięgnął po złoto MŚwL w Bad Mitterndorf. Nieustannie utrzymywał wysoką formę i chociaż nie ustrzegł się pojedynczych wpadek, ani razu nie wpadł w dłuższy dołek. Dlaczego więc znalazł się w tym rankingu dopiero na czwartej pozycji? Stało się tak głównie dlatego, że ostatnimi czasy forma Austriaka zdaje się spadać.
Początek lata pokazywał jeszcze coś kompletnie innego. W Courchevel Kraft zgarnął dublet, dwukrotnie wygrywając z gigantyczną przewagą nad rywalami. Potem na jego powrót do rywalizacji musieliśmy poczekać aż do Hinzenbach. Tam oglądaliśmy już dużo słabszą wersję filigranowego Austriaka. Co prawda w niedzielę stanął on na najniższym stopniu podium, ale patrząc na miejsca zajmowane w pojedynczych seriach, zarówno tych konkursowych, jak i nieocenianych, można było zauważyć pewną obniżkę formy. Wątpliwości może budzić także występ Krafta na krajowych mistrzostwach w Bischofschofen. Na normalnej skoczni uplasował się tuż za podium, a na dużym obiekcie, w teorii bardziej dopasowanym pod agresywny styl lotu Krafta, był dopiero siódmy.
Nie ma wątpliwości, że Kraft jest aktualnie dużo słabszy niż przed rokiem, kiedy w Kuusamo i Lillehammer skakał w swojej lidze. W przeszłości zdarzało się już jednak, że trzykrotny zdobywca Kryształowej Kuli zaliczał spokojne wejście w sezon, a szczyt formy osiągał w okolicach imprezy docelowej. Niewykluczone, że tak będzie i teraz. Podczas zaplanowanych na przełom lutego i marca Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym Kraft będzie miał szansę na zostanie rekordzistą pod względem ilości indywidualnych medali. Do tej pory rekord ten wciąż należy do Adama Małysza, który ma na koncie 6 krążków – o jeden więcej od Krafta.
3. Ryoyu Kobayashi (Japonia)
Japończyk zakończył ubiegły sezon w imponującym stylu i nie chodzi tu nawet o wyniki w samym Pucharze Świata. W tajemnicy przed władzami FIS, oddał skoki na przygotowanym specjalnie na tę okazję największym na świecie mamucie w islandzkim Akureyri. Celem tego przedsięwzięcia było przekroczenie granicy marzeń, za jaką uchodzi w tym momencie 300 metrów. To się ostatecznie nie udało, ale osiągnięta przez Kobayashiego odległość 291 metrów także brzmi jak wyjęta z innej epoki.
Latem, jak to zwykle bywa, Kobayashi nie prezentował się zbyt często w międzynarodowych zawodach. Zaczął dopiero od Hinzenbach, gdzie wypadł słabo, plasując się w drugiej dziesiątce. Znacznie lepiej było w Klingenthal, gdzie zajął 6. miejsce. Podczas krajowych mistrzostw w Hakubie dwukrotny zdobywca Kryształowej Kuli sięgnął po srebro na normalnej oraz złoto na dużej skoczni.
Poprzednie lata pokazują, że Ryoyu jest w zasadzie gwarantem dobrych wyników. Nawet w słabszych sezonach 20/21 i 22/23, w których długo czekał na pierwsze podium, ostatecznie wychodził z dołka i wracał do wygrywania. Od kampanii 2018/2019, podczas której Japończyk zadomowił się w czołówce, jego najgorsze miejsce w klasyfikacji generalnej to 5. pozycja. Ktoś taki powinien być umieszczany w gronie głównych faworytów każdego sezonu w zasadzie z urzędu. W jego przypadku nie zastanawiamy się czy, tylko jak mocny będzie.
2. Marius Lindvik (Norwegia)
Po życiowym sezonie 2021/2022, zakończonym ze złotymi medalami Igrzysk Olimpijskich oraz mistrzostw świata w lotach, a także trzecim miejscem w klasyfikacji generalnej, Lindvik osunął się w cień Krafta, Kobayashiego czy nawet kolegów z kadry. Przez następne dwa lata reprezentant Norwegii stanął na podium zaledwie trzy razy, z czego ani razu na najwyższym stopniu. Wiele wskazuje jednak na to, że niedługo sytuacja ta może ulec zmianie.
Podczas zakończonego niedawno sezonu letniego Lindvik nie startował co prawda zbyt często, ale gdy już pojawiał się na zawodach, to za każdym razem nie miał sobie równych. O ile dublet w Wiśle przy jeszcze nie tak mocnej obsadzie był do przewidzenia, tak wygrana w Klingenthal może sugerować, że mający za sobą dwa nijakie sezony Lindvik wreszcie wraca do wielkiej formy. Norweg potwierdził świetną dyspozycję również podczas październikowego krajowego czempionatu, w którym okazał się bezsprzecznie najlepszy. Drugi Kristoffer Eriksen Sundal stracił do niego aż 12,3 punktu. Wyniki w LGP i na mistrzostwach Norwegii pozwalają zaryzykować tezę, że Lindvik jest aktualnie jednym z dwóch-trzech najlepszych skoczków na świecie.
1. Andreas Wellinger (Niemcy)
Historia Wellingera udowadnia, że w sporcie nie ma rzeczy niemożliwych. W czerwcu 2019 roku mistrz olimpijski z Pjongczangu zerwał więzadło krzyżowe przednie w prawym kolanie, przez co opuścił całą kampanię 2019/2020. Pod koniec 2020 roku próbował wrócić do Pucharu Świata, jednak nie był w stanie zapunktować żadnym konkursie. Później jego forma sięgnęła dna. Wellinger został zesłany do FIS Cupu, czyli trzeciej ligi skoków i nawet tam zajął w jednym z konkursów odległe 45. miejsce. Po tym blamażu Niemiec zaczął stopniowo odbudowywać formę, aż w lutym 2023 powrócił na podium PŚ, triumfując w zawodach w Lake Placid. W sezonie 2023/2024 Wellinger już na dobre wrócił do walki o najwyższe cele. 11 miejsc na podium, w tym kolejne dwa zwycięstwa, 1488 punktów i 3. miejsce w klasyfikacji końcowej oraz srebro na Kulm to dorobek z prawdopodobnie najlepszej zimy w karierze 29-latka.
Wiele wskazuje na to, że teraz może być jeszcze lepiej. Swoje letnie występy Wellinger zainaugurował w Hinzenbach, gdzie podzielił się zwycięstwami z Danielem Tschofenigiem. W Klingenthal poszło mu już trochę słabiej, gdyż zajął 8. miejsce. Genialną formę pokazał za to podczas mistrzostw Niemiec, gdzie zdobył złoto, pokonując drugiego Geigera o ponad 13 oczek. W konkursie drużynowym ponownie był najmocniejszy. W nieoficjalnej klasyfikacji indywidualnej jego nota była aż o 25,3 punktu wyższa od sumy punktów.
Jakby tego było mało, w niedzielę do sieci trafiło nagranie, na którym Wellinger przeskakuje skocznię w Klingenthal o kilkanaście metrów. Niemiec dokonał tego z 8. platformy startowej, co całkowicie odbiera malkontentom argument pod tytułem „belka w lesie”. Taka forma na samym finiszu okresu przygotowawczego sprawia, że Wellinger wyrasta na największego faworyta zbliżającego się sezonu.
Najwyższy czas na nową twarz?
Wszystkie spośród sześciu ostatnich Kryształowych Kul powędrowały w ręce kogoś z trójki: Stefan Kraft, Halvor Egner Granerud i Ryoyu Kobayashi. Każdy z nich wciąż jest oczywiście w stanie walczyć o najwyższe cele. Żaden nie prezentuje jednak na tyle wysokiej formy, aby stawiać go w roli murowanego faworyta. Dlatego też uważam, że przyszedł najwyższy czas na to, by na liście triumfatorów Pucharu Świata wreszcie pojawiło się nowe nazwisko.
Na ten moment na dwóch największych faworytów wyrastają Andreas Wellinger i Marius Lindvik. Pamiętajmy jednak, że skoki to sport na tyle nieprzewidywalny i zmienny, że ciężko przewidzieć w nim cokolwiek ze stuprocentową pewnością.
Pierwsze zawody sezonu 2023/2024 odbędą się już w ten piątek, kiedy to zawodnicy i zawodniczki będą rywalizować konkursie drużyn mieszanych. Początek o 16:15. W sobotę i niedzielę o 16:00 czekają nas dwa pierwsze konkursy indywidualne mężczyzn. Na starcie nie zabraknie oczywiście reprezentantów Polski. Trener Thomas Thurnbichler postawił na Aleksandra Zniszczoła, Dawida Kubackiego, Kamila Stocha, Pawła Wąska oraz Macieja Kota.
Opublikuj komentarz