Motor czekał na pierwsze punkty w Ekstraklasie ponad 32 lata i poczeka jeszcze co najmniej następne 5 dni.
Inauguracja Ekstraklasy w Lublinie zakończona. Z perspektywy beniaminka i jego fanów nie można mówić o rozczarowaniu, jednak wynik na swoją szalę przechylili przeciwnicy. Szansa na poprawę bilansu konta już w piątek.
Trudno przelać na papier emocje i napięcie, jakie towarzyszyło dzisiejszemu starciu. Nie da się tak po prostu napisać o tym, co działo się w Lublinie tuż przed meczem, jak i przez ostatnie 32 lata.
Pilarskie pustkowie, wielkie miasto bez poważnej piłki, ślepy punkt na piłkarskiej mapie Polski. Te wszystkie łatki odklejał Motor dzisiejszego wieczora. Wynik nie należał do wymarzonych, ale sposób, w jaki Lublinianie na nowo przedstawili się Ekstraklasie, był co najmniej satysfakcjonujący.
Mecz rozpoczął się chwilę po 20.15. Było to związane z zamieszaniem dotyczącym wręczenia pamiątkowej patery piłkarzom Motoru z okazji uczczenia awansu do Ekstraklasy. W momencie, gdy piłkarze wychodzili na murawę, kibice urządzili prawdziwy pokaz pirotechniczny, odśpiewując uroczyście z pełną mocą rażenia nowy hymn Motoru. Prawdziwa gęsta atmosfera święta, nie tylko ze względu na dym po fajerwerkach.
Po ogniu na trybunach przyszedł czas na fajerwerki na boisku. Spotkanie rozpoczął Raków, ale to Motor starał się odebrać inicjatywę byłym mistrzom Polski. Faworyzowany w tym starciu Raków nieustannie napierał na bramkę lubelskiej ekipy.
Doszło do wymiany ciosów i drobnego festiwalu błędów, a także niedokładności. Najpierw po skutecznym pressingu fatalnie zagrał Trelowski. Golkiper gości podał piłkę tak, że Michał Król przechwycił ją w locie i oddał strzał. Ten jednak został powstrzymany przez bramkarza, który naprawił swój wcześniejszy błąd.
Motor „zrewanżował się” niedługo potem, bo w 32. minucie. Błąd w rozegraniu ataku popełnił jeden z piłkarzy Motoru, a Raków niezwłocznie przyjął piłkę i ruszył do kontry. Czterech „Medalików” kontra czterech zawodników Motoru. Górą okazali się Częstochowianie, którzy strzelili dzięki uprzejmości jednego z defensorów gospodarzy i jego indywidualnym błędzie w polu karnym. Pod koniec pierwszej części doszło do wymuszonej zmiany zdrowotnej. Do „11-stki” zamiast kontuzjowanego Kruka wskoczył Bartos, debiutant.
Wynik 0-1 utrzymał się do przerwy. Po niej Motor wciąż szukał swoich okazji, ale długie piłki, jakimi często posługiwał się Motor, padały łupem defensorów Rakowa. Przyszła więc pora na zmiany. Na pierwszy rzut poszli Ndiaye i Caliskaner. Dla drugiego z nich był to debiut w nowych barwach, podobnie jak dla Kubicy, który to właśnie został zdjęty z boiska, aby zrobić miejsce Ndiaye.
Raków też robił swoje zmiany. Okazję pod koniec meczu również z kontry wykorzystał Drachal i pozbawił złudzeń kibiców gospodarzy.
Senegalczyk Ndiaye miał okazji jak na lekarstwo. Raz fantastycznie zachował się w obronie i wywalczył piłkę dla drużyny. Innym razem starał się rzucić szybkościowe wyzwanie graczom spod „Jasnej Góry”. Najbardziej klarowna była jednak sytuacja z drugiej minuty doliczonego czasu. Ndiaye uderzał głową na bramkę, co więcej, wielu kibiców widziało piłkę w siatce, wydając okrzyk radości. Gdy okazało się, że pika wglądała za a nie w bramce, reszta spotkania nie miała już większej porywającej historii. Motor przegrał punkty, ale wygrał coś znacznie cenniejszego – uznanie, szacunek kibiców i pewność siebie.
Na koniec trener Stolarski dodał kilka słów od siebie:
„Zespół uwierzył w to, że może grać w tej lidze skutecznie”
Z takim przesłaniem na ustach Motor chce zadziwiać Ekstraklasę i całą Polskę.